Zawsze jest odpowiedni czas, by zmienić coś w swoim życiu...
Drobna brunetka o
jaskrawych oczach wolnym krokiem przemierzała ciemną, spokojną
ulicę. Uśmiechała się pod nosem. W mroku nocy nikt nie był w
stanie jej zobaczyć.
Wreszcie mogła odetchnąć z ulgą.
Zdecydowanym gestem zdjęła kaptur i rozsunęła bluzę. Nagle
zrobiło jej się przeraźliwie gorąco. W Hiszpanii o tej porze było
chłodno, ale mimo to okropnie parno. Nastolatka czuła się wolna.
Była już daleko od domu. Przemierzała bezdroża już od kilu
godzin, szukając ukojenia w radosnym cykaniu świerszczy i
pohukiwaniu sów. Od kiedy pamiętała, uwielbiała przyrodę. Od
dziecka ciekawiło ją wszystko, co było dookoła. Jako kilkuletnia
dziewczynka zwiedziła okolicę swojego domu bardzo dokładnie.
Wiedziała, gdzie rosną jagody, gdzie jaskółki założyły
gniazda. W przeciwności do innych dzieci kochała pająki. Potrafiła
rozróżnić poszczególne gatunki, nie bała się dotknąć takiego
stworzenia. Taki sentyment do natury wpoił w nią ojciec. Był
leśniczym, gdy jeszcze mieszkali na wsi. Później przeprowadzili
się do Madrytu, ponieważ tam dostała pracę obecna narzeczona jej
taty. Po pewnym czasie pobrali się. Teresa była miła. Aż do
czasu.... Kilka lat później ojciec dziewczyny miał wypadek i
niestety zginął. Macocha stała się wtedy wobec 13-latki wredna.
Biła ją, kazała jej codziennie sprzątać dom, gotować obiady. Na
jej drobne pomyłki reagowała ostrym krzykiem. Wrażliwa dziewczyna
zawsze po takim traktowaniu płakała i przez długi czas nie mogła
się pozbierać. W końcu postanowiła uciec.
Spacerowała
chwiejnym krokiem wzdłuż chodnika zastanawiając się, skąd weźmie
pieniądze na dalsze życie. Wiedziała, że się nie podda. Chciała
za wszelką cenę wrócić do domu, do Argentyny. Przez tak wiele lat
tęskniła za pochmurnym Buenos Aires. Teraz, gdy była już zaledwie
parę kilometrów od lotniska, nic nie mogło jej zatrzymać...
Niezależnie od tego, jakbyś się starał, ze śmiercią nic nie wynegocjujesz....
Leżała zgięta
wpół na chodniku. Chłodny wiatr raz za razem smagał jej nagie
kostki. Po zaczerwienionych policzkach spływały łzy. Na jej
dłoniach, w miejscach w które wciskała długie paznokcie
pokazywały się już strużki krwi. Bez przerwy jej ciałem
wstrząsały dreszcze. Nieustannie walczyła ze sobą, próbując się
podnieść, jednak bezskutecznie. Nocą, na opuszczonej ulicy Rzymu
nie było nikogo, kto zwróciłby uwagę na zwiniętą w kłębek
nastolatkę trzęsącą się z zimna. Szatynka drżąca ręką
przetarła oczy, pozostawiając krwawą smugę na twarzy. Starała
się jak mogła, by nie zamykać oczu. Niestety, ciągły płacz jej
to uniemożliwiał. Każde mrugnięcie cofało ją kilka godzin
wstecz i ukazywało powtórnie najgorszą chwilę jej życia.
Widziała jedną i tą sama białą salę, długa, czerwoną kreskę
na nowoczesnym monitorze i ludzi w fartuchach ustawionych dookoła
równie białego łóżka, usiłujących uratować życie jej
ukochanego. Kiedy zobaczyła, jak jakaś lekarka patrzy na zegarek,
zapisując coś w notatniku, a reszta odsuwa się zrezygnowana – już
wiedziała. Jej głośny pisk rozniósł się echem po całym
szpitalu. Wpadła w szał. Nic nie pomagały ręce jej przyjaciół i
pielęgniarek próbujących ją uspokoić. Wyrywała się, bijąc
powietrze na oślep. Uciekła korytarzem prosto do wyjścia. Była
szybka. Zanim ktokolwiek zaczął ją gonić, nie było jej już w
budynku. Nie patrząc dokąd biegnie, oddaliła się od przyjaciół i
miejsca, w którym kostucha zabrała jej wszystko, co kochała. Gdy
już nie miała sił, by dalej biec, po prostu upadła na chodnik.
Wiedziała, że
już nikt jej nie zastąpi Marco i że nie nigdy już nie zazna
szczęścia. Chciała umrzeć. Odejść z tego świata szybko, by
jeszcze dogonić chłopaka gdzieś w nieznanym. By jeszcze raz
znaleźć się w jego objęciach i zasmakować jego ust. Nie chciała
żyć dalej na świecie, na którym nie ma jej narzeczonego. Jednak
było coś, co zatrzymywało ją na Ziemi. Świadomość, że w jej
delikatnym ciele nadal rozwijała się cząstka Marco...
Z miłością jak z wiatrem – przychodzi samo, kiedy wcale tego nie chcemy...
Siedziała sama w
domu pogrążona w swoich myślach. Gitara w jej dłoniach, jakby
sama wydawała pojedyńcze dźwięki. Nie myślała o tym co gra, a
jednak grała. To ją nieco uspokajało. Zawsze, gdy była smutna lub
rozdrażniona brała do ręki swoją starą, podniszczoną gitarę.
Nie dało się ukryć, że płakała. Zaczerwienione oczy pokazywały
jak bardzo cierpi. Starała się nie mrugać, bo gdy choć na chwilę
zamknęła oczy ukazywał jej się widok dwójki zakochanych
obcałowujących się pod drzewem w parku. Ten obraz okropnie ją
ranił. Tak, jej wrażliwe, piętnastoletnie serduszko zapałało
miłością do kogoś, kto miał już swoją miłość. Jednak to nie
było dla zagubionej nastolatki najgorsze. Najbardziej bolało ją
to, że laską, która odbierała jej ukochanego była dziewczyna,
która nadal uważała się za jej najlepszą przyjaciółkę...
Szesnastolatka ciągle wydzwaniała do zranionej koleżanki. Była
typem imprezowiczki, która zmieniała ukochanych jak rękawiczki.
Jednak teraz naprawdę pokochała obiekt westchnień przyjaciółki.
Chciała pochwalić się jej tym. Jednak nie mogła nawet
przypuszczać, że dziewczyna już o wszystkim wiedziała...
----------------------------------------
Witam, witam <3 Od razu mówię, że ostatni fragment naciągany, bo pisany w przerwie od nauki i wyszedł tragicznie :/ Wybaczcie skarby :( Co by tu jeszcze... A! Wiem, wiem, że powinnam zmienić imię Marco a Xabiani, ale mi się ono zwyczajnie nie podoba i nie będę go mieszać do opowiadania :)
N moim blogu z one-partami czwarta cześć pojawi się na stówę w ten weekend :)
Co do rozdziału pierwszego tutaj... Może w poniedziałek albo we wtorek ♥
Dedykuję Natalce (mojej Bff), bo jest rabnięta :)
C.Z.Y M.O.G.Ł.A.B.Y.M P.R.O.S.I.Ć O K.O.M.E.N.T.A.R.Z.E?
Dziękuję <3 Kocham was ;)
An ;* (Dawniej YoEspanolamor)
Thx za dedykacje :*
OdpowiedzUsuń