Obrazek

Obrazek

sobota, 28 czerwca 2014

Rozdział 2 - część pierwsza (Vale)

Podobieństwa nie zawsze się przyciągają...

Część pierwsza!


                                              Przyjęłam kolejne zamówienie od rozpieszczonego klienta. Boże! Czy ten grubas naprawdę nie umie sobie zrobić kakao w domu? Masakra. Powlekłam się zrezygnowana po ten cholerny napój. Gdy wracałam z gęstą, brązową substancją w idealnie białym kubku mój wzrok napotkał skuloną szatynkę, siedzącą przy jednym z dwuosobowych stolików. Po zaspokojeniu potrzeb poprzedniego biznesmana, podeszłam do niej wolnym krokiem. Głowę miała spuszczoną. Bawiła się nerwowo zwisającą końcówką rękawa kurtki. Cholera! Czy ona płacze? Zatrzymałam się wpół kroku, jak sparaliżowana. Dobra, Valeria, ogar! - Zganiłam samą siebie. Ktoś przecież musi wziąć od niej zamówienie.

                                               Dzisiaj nie było tłumów. Całe szczęście, bo moja współpracownica i zarazem najlepsza kumpela Nicola, wybyła z kawiarni na obiad i jakoś dziwnie wyparowała. Szłam w stronę dziewczyny szurając nogami i zwracając przy tym uwagę ludzi na olewającą robotę kelnerkę. Miałam ich w dupie.
- Coś chcesz? - Zapytałam bezdusznie szatynkę od której chciałam wziąć zamówienie, wlepiając wzrok w brudnopis. Drgnęła zaskoczona, jakby się czegoś bała.
- No? - Ponagliłam.
- Nie, dzięki. - Odparła nieznajoma słabym głosem. Spojrzałam na nią, przygryzając wargi. Miała spuchnięte i zaczerwienione oczy. Ewidentnie płakała.
- Coś się stało? - Zapytałam troskliwie, momentalnie zmieniając ton głosu. Usiadłam naprzeciw niej, odkładając notatki na stolik.
- Nie, nic.
- Słuchaj. Widzę, że coś się dzieje. Nie udawaj, że wszystko jest w porządku. No to powiesz? - Naciskałam.
- Jezu! Czy ty na prawdę nie masz własnego życia? - Burknęła.
- Mam. - Odrzekłam spokojnie. - Właśnie dlatego chcę ci pomóc Moje życie pokazało mi, że jak ktoś zachowuje się tak, jak ty teraz to ma mocno przesrane. - Spojrzała na mnie nieufnie.
- Tak, czy inaczej, nie sądzę, że powinnam się zwierzać komuś, kogo nie znam.
Oparłam się wygodnie na oparciu krzesła i z triumfem na twarzy odpowiedziałam dziewczynie:
- To jaki problem? Daj mi nr. Telefonu. Umówimy sie na spotkanie, poznamy się i będziesz mogła mi się wygadać. Może tak być? - Włoszka uśmiechnęła sie słabo i podała mi dłoń.
- Jestem Lodowica.
- Valeria. - Odwzajemniłam uścisk. - Ale mów mi Vale. Dobra, uciekam. Klienci zaraz zaczną narzekać, że im kakałek nie przynoszę! - Zrezygnowana, wziełam swój służbowy zeszyt oraz kartkę z numerem do szatynki. Zanim pomachałam jej na pożegnanie i straciłam ją z oczu, wchodząc na zaplecze, zdążyłam jeszcze uchwycić jej szeroki uśmiech.

                                          Opierałam się o blat, gdy do pomieszczenia wpadły dwie pochłonięte rozmową brunetki.
- Od kiedy jadasz trzy godziny, Nicola? - Rzuciłam do przyjaciółki, obdarzając ją sarkastycznym uśmiechem.
- Aj tam, aj tam. - Zaćwierkała wesoło wymachując swoimi długimi, prostymi włosami.
- Kto to? - Wskazałam na jej towarzyszkę, wpychając sobie do buzi ciastko.
- Paulina. Zatrudnili ją. Będzie tu pracowała.
- Co?! - Niemal zakrztusiłam się deserem.
To oznacza tylko jedno: Mniej godzin w pracy. A co za tym idzie? Mniej kasy na życie...
- To, co słyszałaś. - Dziewiętnastolatka wzięła jedno ciacho i ukradkiem wymknęła się do łazienki, by ogarnąć swój wygląd, zostawiając mnie sam na sam z nową. Ona czasami serio mnie wkurza.
- Bierz się do pracy. - Nakazałam brązowowłosej, siląc się na neutralny ton, nie wyrażający mojego narastającego bulwersu.
- A co mam dokładnie robić? - Spytała, mrużąc oczy.
- Ah, czyżbyś nie wiedziała, co robi kelnerka? - Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, trochę nazbyt dziewczęco, przesłodzonym, piskliwym głosikiem.
- A tak! Chodzi między stolikami i pyta się "Co podać?". - Powiedziała ironicznie, z dumnie podniesioną głową. Wyglądała jak kujon, który właśnie rozwiązał trudną zagadkę i dostał 5.
- No właśnie! Ale oprócz tego jeszcze sprząta! Więc, bądź tak miła i wytrzyj stoliki. - Spojrzałam na nią ostro i szybkim, gwałtownym ruchem rzuciłam w jej stronę nawilżoną szmatkę. Niestety, dziewczyna ma słaby refleks, więc trafiłam ją prosto w twarz. Jak zobaczyłam jej wkurwioną minę, nie mogłam powstrzymać śmiechu i ryknęłam na cały regulator.
- Dobrze. Mam wytrzeć ten stolik? - Spytała naiwnie, udając głupią.
- Nie ten, kretynko. Tamte na sali! Gdzieeee jeeeedzą luuudzieee! - Brzmiałam na zmudzoną, specjalnie przeciągałam spółgłoski, żeby ją wkurzyć. Wskazałam palcem na drzwi do lokalu, bo stała mordując mnie wzrokiem. - No, idź!

Dziewczyna spojrzała na mnie gniewnie, wyglądała na lekko obrażoną. Tym, lepiej. Może sama zrezygnuje z tej pracy, jak poczuje się poniżana... Nagle, jej wyraz twarzy zmienił się z wkurzonego, na neutralny. Po prostu wzruszyła ramionami i poszła robić to, co jej kazałam...

------------------------------------

Hej <3
No i jestem!
Z kolejnym rozdziałem.
Podoba się?
Ja szczerze - nie mam na niego jednoznacznej oceny.
Potrzebna mi motywacja na kolejny :/
Dobra, macie mały szantażyk...

3 KOMY - NASTĘPNY ROZDZIAŁ!

Kocham ♥
An ;*

wtorek, 24 czerwca 2014

Rozdział pierwszy - część trzecia (Paulina)

CZĘŚĆ TRZECIA!


                                               Czasem zastanawiam się, czemu wstawanie z łóżka jest takie trudne, nawet, gdy przez cały dzień kompletnie nic się nie robi. Mimo ogromnych trudności z podniesieniem tłustego tyłka i zwleczeniem go z bardzo wygodnego posłania, wreszcie udało mi się otworzyć oczy i postawić nogi na drewnianej, chłodnej podłodze. Nieprzytomnie popatrzyłam na nie. O Boże! Czy ja oślepłam, czy jak? Zdenerwowana machnęłam ręką dynamicznie przed oczami, żeby się rozbudzić. Mrugając, jeszcze raz zerknęłam na swoje stopy. Co jak to, ale faktem jest, że całe były czarne. Aha. Przysięgam, że jak okaże się, że jestem murzynem, to se jebnę kulkę w łeb. Taa, ja i moje nazistowskie poglądy!

                                               Rano trudno mi jest uruchomić chora wyobraźnię, więc postanowiłam powlec się na dół do kuchni, żeby zrobić sobie mocną kawę, dzięki której mój mały, porządnie rąbnięty móżdżek ogarnąłby tą całą sytuację i wyjaśnił, czemu w trakcie snu moja skóra nagle zmieniła kolor. Popatrzyłam na swoje dłonie. Łał, nadal blade jak ściana! Czyli jednak nie przeszłam metamorfozy w murzyna! Moja wewnętrzna radość ucichła nieco, gdy dotarłam do schodów i zorientowałam się, że muszę jeszcze je pokonać, jeśli chcę się dostać do błogosławionego automatu z Latte. Na samą myśl o tym, przecudownym napoju potraciłam wszystkie zmysły i nabrałam chęci na bieganie po schodach. Jestem idiotką. To powszechnie wiadome. Czułam, jak wnętrzności podchodzą mi do gardła, kiedy niczym wariatka rzuciłam się po krętych stopniach na dół. Nagle moja opóźniona psychika ogarnęła, że już nie dotykam afrykańskimi stopami podłoża, tylko leżę plackiem na ziemi. Jak to się stało? A tak, że jestem niezdarna na tyle, by zlecieć ze schodów! I dopiero teraz, dzięki mojemu (jakże genialnemu!) refleksowi poczułam obezwładniający ból w tylnej części ciała (nie, nie mam na myśli nóg...) i wilgoć? Z trudem usiadłam. Tak, zdecydowanie tu jest mokro! Jezu... Czy ja się zsikałam? Nie! - pisnęłam dosyć dziewczęco. Dotknęłam delikatnie przezwroczystego płynu i z obrzydzeniem powąchałam go. Wygląda na to, że musiałam porządnie zapierniczyć się w łeb... Tak jak myślałam, to woda. Dzięki Bogu! (Czy to, że jestem obsesyjną satanistką, zabrania mi się wymawiać jego imienia? Co tam! I tak będę to robić. Cóż – przyzwyczajenie!) To samo uczyniłam z moją paskudną czarnotą na nodze. Wiem, obrzydliwa jestem. Trudno – tak bywa! Dokładnie w tym momencie, w którym sztachnęłam się ciemnobrązową mazią, przeżyłam szok. Ha! To czekolada! Teraz to już całkiem straciłam orient w sytuacji. Co tu się właściwie dzieje?

                                      Zrezygnowana położyłam się z powrotem na jasnej, drewnianej podłodze. Mój nieludzki wrzask było pewnie słychać w całym Buenos Aires. Pobudziłam całą populacje przygłupów na stówę! O Jezu! Jak mi przykro! Hah, tak bardzo, że aż wcale. A co było przyczyną tego spontanicznego pisku? Oczywiście, mądra ja (a jakżeby inaczej?) wsadziła pusty łeb z powrotem w kałużę! Podnoszenie się... Łatwo mówić, trudniej zrobić. No cóż, na tym polega egzystencja życia, że jak już się jebnie – to potem trzeba wstać, bo inaczej leżysz. No i właśnie wtedy przypomniałam sobie, że jestem umówiona na spotkanie o dorywczą pracę w kawiarni...


                                      Po szybkim prysznicu, od razu ubrałam się w moje ukochane, różowe rurki i pasującą do nich, bufiastą, białą bluzkę. Z pośpiechu prawie zapomniałam o makijażu i dodatkach. Nie czyściłam podłogi, bo określony czas mi na to nie pozwalał. Instynktownie, wcześniej wezwałam taksówkę. Po dokładnym obejrzeniu się w lustrze, wyrwałam z domu na zatłoczone ulice mojego miasta...

---------------------------------------------

Tak więc - powracam z całkiem nową częścią rozdziału!
Nie skomentuję tego na górze.
Brakuje mi epitetów :/
Dobija mnie brak weny i chęci na kolejną część :/
Do weekendu pewnie się wyrobię :3
Ale dam Wam czas...
3 KOMY - NASTĘPNY POST!
Nie lubię tak pisać, ale brakuje mi motywacji.
Inaczej nic nie wyskrobię :(
Kocham Was i dziękuję za ponad 150 wyświetleń! :)
An ;* (kiedyś YoEspanolAmor)



poniedziałek, 16 czerwca 2014

Rozdział pierwszy - część druga. (Lodo)

                                                    CZĘŚĆ DRUGA!

"Rzekł do niej, jakby przez jego struny głosowe przemawiały wszystkie diabły"*


                                      Patrzyłam w jego piękne oczy, nie mogłam oderwać wzroku od jego idealnej twarzy. On stał naprzeciw mnie jak gdyby nigdy nic. Podniósł lekko kąciki ust. Kochałam, gdy tak się uśmiechał. Zatonęłam w jego błyszczących tęczówkach. Nagle się przybliżył. Zmniejszył odległość dzielącą nasze usta. Przymknęłam oczy, moje serce zaczęło walić jak oszalałe. On mnie zaraz pocałuje! Niezauważalnie rozchyliłam wargi. Byłam pewna, że za chwilę mój ideał pozbędzie się tej wkurzającej odległości, która dzieli nasze twarze. Jednak to nie nastąpiło... Zamiast tego złapał mnie mocno za ramię i brodą wskazał na ścianę za mną. Odwróciłam się. Wisiał tam tylko kalendarz. Spojrzałam na datę. 1 kwiecień (dzisiaj)... Tyle, że 3 lata temu... Nie... Nie! NIE! Tylko nie to! Pospiesznie spojrzałam na ukochanego. Odsuwał się ode mnie miękko i delikatnie tak, jakby frunął. Zarejestrowałam jeszcze jego rękę machającą mi na do widzenia. Nie! Pisnęłam. On nie mógł odejść! Nie mógł mnie tu zostawić! Spanikowana, drżącą dłoń wyciągnęłam w jego kierunku próbując go dosięgnąć. Ale był za daleko. Chciałam za nim biec, nie mogłam. Moje nogi się nie ruszały. Poczułam łzy spływające po moich policzkach. Otarłam je, żeby mieć lepszy widok na ukochanego znikającego w mgle. Nagle poczułam jego silne ręce na moim przegubie. Podsunął mi moją dłoń pod oczy. Spływała po niej czerwono-czarna, lepka ciecz... O Jezu! Zaczęłam się wydzierać, gdy zobaczyłam, że twarz Marco wygląda dokładnie tak samo jak wtedy w szpitalu przed trzema laty... On błyskawicznie wsunął dłoń pod moją bluzkę, objął moja pierś a blade, martwe usta złączył z moimi. Nagle zniknął a ja, już nie podtrzymywana przez niego upadłam. Zauważyłam, że leżę na ulicy. Ulicy, całej czerwonej. Od krwi. Mojej krwi. Z każdego mojego poru wyciekała ta obrzydliwa ciecz. Nie miałam siły krzyczeć. Ktoś położył mi rękę na plecach. Spojrzałam w górę. To był Marco. Juz nie martwy. Cały w skowronkach. Uśmiechnięty od ucha do ucha. Usłyszałam, jak jego cudowne usta wypowiadają słowa, które przeszło trzech lat ciążyły mi na sercu jak kamień "To twoja wina"... Jednak to nie był jego czarujący głos, tylko okropny warkot, jakby diabła. Nie miałam już siły krzyczeć. "Spotkała cię kara". Usłyszałam znowu ten paskudny skrzek. I wtedy zrozumiałam... Zamieniłam się miejscami z osobą, na której zależało mi najbardziej. Umierałam. Jak Marco... Nagle wszystko zawirowało. Przeszyła mnie fala bólu, z mojego nosa buchnęła krew... Czy to tak się czujesz, gdy umierasz? Zamknęłam oczy, nie miałam już walczyć. Wszystko znikło... 
                                          I obudziłam się z piskiem w pustym mieszkaniu. Drżącymi rękami oplotłam kolana i z trudem łapiąc oddech wsłuchałam się w otaczającą mnie ciszę. Wciąż miałam przed oczami błękit zniewalający jego źrenic i piękny uśmiech gdy patrzył jak umierałam. Nie potrafiłam już płakać. Miałam wrażenie, że wylałam już wszystkie łzy, a moje serce nie jest w stanie już pokochać. Chłodno traktowałam ludzi, nie mogłam patrzeć na ich zachwyt i szczęście. Uciekłam z domu tuż po wypadku i wylądowałam tu – w samym środku zatłoczonego Buenos Aires w małej klitce służącej mi za mieszkanie. Od czasu porzucenia moich ukochanym i znienawidzonych zarazem Włoch z nikim nie miałam bliższego kontaktu. Zostawiłam przyjaciół w Rzymie, zerwałam z nimi kontakt całkowicie. Za bardzo przypominali mi o najstraszniejszej tragedii w moim życiu. Zmieniłam nr telefonu, usunęłam konta na portalach społecznościowych. Innymi słowy – uniemożliwiłam im znalezienie mnie. Ale czy oni w ogóle szukali? Nie ważne, to już przeszłość.
Ten sen mnie nie przerażał. Miewałam takie prawie każdej nocy minionych trzech lat. Tylko teraz zdarzały się częściej i były coraz gorsze. Najgorsze, że Marco zawsze przypominał mi jakim to jestem potworem i że to z własnej winy go straciłam. Nie potrzebnie zawracał sobie głowę, wiedziałam to. Gdybym tak wtedy nie naciskała, żeby do mnie przyjechał, to by nie ruszył się z domu. Gdybym go nie nastraszyła, że dzieje się coś złego, nie jechałby tak szybko. Gdyby nie ja – by żył. Jestem idiotką. Przez moją chora potrzebę jego bliskości, ktoś mi go zabrał. I już nigdy mnie nie przytuli. Już nigdy nie powiem mu, jak bardzo go kocham. Już nigdy nie będzie mi dane poczuć się bezpiecznie w jego ramionach...

                                   Prawie w ogóle nie wychodziłam z domu. Dziś jednak musiałam. Coś mnie tknęło. Ta myśl dręczyła mnie do siódmej nad ranem. W końcu odważyłam się na ten gest. Ubrałam się jakoś po ludzku, pomalowałam, by zakryć zapuchnięte oczy i z kurtką w ręku wyszłam ze spokojnego mieszkania prosto na zatłoczoną ulicę Buenos Aires. Chciałam się tylko przewietrzyć na odludziu, lecz po drodze zmieniłam zdanie. Skierowałam się do centrum. Nogi same poniosły mnie do kawiarni. Nie wiedzieć czemu, ale miałam dziwne wrażenie, że coś ciekawego się dzisiaj wydarzy, lecz nie miałam pojęcia co...

*Tekst zerżnięty z pewnej nutki Słonia :) Troszki zmieniony, ale to nie zmienia faktu, że nie mój ;p Tak dla wiadomości ;)


-----------------------------------------------------------------
Heja wszystkim ;)
To jest kompletna beznadzieja :D
DLA OGÓLNEJ WIADOMOŚCI!
Poprzednia część była o Vale, ta natomiast jest o Lodo ;p

Hej! Czy dla Was to naprawdę aż tak wiele skomentować?
Wiem z pewnych źródeł, że co najmniej 3 osoby (może więcej, ale nwm xD)
czytały poprzednie posty. A pod każdym tylko po jednym komie...
Serio, wystarczy mi  "Super!" lub "Beznadzieja!".
Chcę po prostu poznać waszą opinię :)

An ;*



wtorek, 10 czerwca 2014

Rozdział pierwszy - część pierwsza ;p

Rozdziały będą podzielone na trzy części - z punktu widzenia każdej z dziewczyn po kolei ;D

                                                    A po nocy przyjdzie noc....



                                                     CZĘŚĆ PIERWSZA!

                         Dźwięk przeklętego budzika zabrzmiał w moich uszach wyrywając mnie ze snu pełnego krwi, pokiereszowanych trupów i zombie. Tak, znowu miałam koszmary. Szczerze mówiąc, zdążyłam się już do nich przyzwyczaić. Gdy co noc śnią ci się te same potwory z piekła rodem i ci sami, mordowani ludzie, przestaje cię to już przerażać.

                          Melodia "Roar" Kate Perry emitowana przez mój staromodny telefon firmy "Nokia" ogłosiła wszem i wobec, że pora do pracy. Jest piękny, sobotni poranek, a ja muszę lecieć do pobliskiej kawiarni, ale nie po to, by rozkoszować się ciastem i poranną kawką, tylko, żeby roznosić zamówienia durnym, wiecznie obijającym się ludziom. No, bo, żeby przyleźć do kawiarni tylko po to, aby ktoś ci zrobił herbatę to trzeba być strasznym leniem! Tez chciałabym, jak oni, całe weekendy spędzać leżąc na łóżku przed odbiornikiem (żebym ja miała w domu telewizor!) i obżerać się ciastkami ze sklepu, który mają na przeciwko chałupy, a i tak nie chce im się ruszyć tłustych tyłków, bo od tego przecież mają służbę! Tak, restauracja w której pracuję jest dosyć luksusowa i większość ludzi, którzy w niej przesiadują to bogate grubasy. Tacy, którzy są tak nadziani, że nigdy nie zrozumieją, czemu ktoś taki jak ja musi przesiadywać w soboty w pracy.

                           Z pomrukiem niezadowolenia zwlokłam sie z łóżka, bo kiedyś przecież trzeba. Musze poważnie pomyśleć nad jakimiś zaocznymi studiami, bo z moim podstawowym wykształceniem nie znajdę nic lepszego niż praca jako kelnerka w tej zasranej knajpie. Zarabiam stosunkowo mało. Dzięki temu, ze wysilam się, przychodząc tam dodatkowo w soboty (kiedy jest największy ruch i lecą napiwki) w ogóle łączę jakoś koniec z końcem. Mam za małe mieszkanie. Składa się zaledwie z kuchni, małego pokoiku (ok. 1m kwadratowy) oraz ciasnej klitki z kiblem i prysznicem służącej za łazienkę. Nie mieszczą mi się w nim nawet najpotrzebniejsze, posiadane przeze mnie przedmioty. Wszystkie moje ciuchy to kilkanaście bluzek, dwie pary spodni, bluza, kurtka i trochę bielizny wciśnięte w jedyną, małą szafkę, która mam w domu, albo raczej "w 15 metrach kwadratowych zasranej przestrzeni". Szczerze mówiąc moje mieszkanko nie wiele różni się od schowka na miotły w restauracji na przedmieściach Buenos Aires, w której obecnie pracuję – smród, brud i ubóstwo.

                           Zaraz po wstaniu z łóżka, od razu popędziłam pod prysznic (gdzie, swoja drogą, nie ma ciepłej wody) w obawie, że spóźnię się i mnie wyleją. A wtedy, prawdopodobnie osiągnę dno i będę sypiała razem ze szczurami pod mostem. Zdaję sobie sprawę, że mam obsesję na punkcie punktualności. Trudno, tak bywa. Nikt nie jest idealny. Jestem też leniem. Moja poranna toaleta (również dzisiejsza) ogranicza się do umycia zębów i krótkiego prysznica (no, ale cóż można więcej, gdy ma się do dyspozycji zaledwie lodowata wodę, pastę, szczoteczkę, mydło i tani szampon z minimarketu?) Nie myję głowy codziennie, tylko 3 razy w tygodniu. Gdy wyrosłam z trudnej fazy dojrzewania uznałam, że nie warto marnować kasy, czasu i sił na włosy, które wcale nie są tłuste.

                             Po wyjściu z toalety, ubraniu się w ciasne dżinsy, koszulę w kratkę oraz szybkim związaniu długich, ciemnych, falowanych włosów w koński ogon byłam gotowa do wyjścia. Spojrzałam na zegarek w telefonie. Wyraźnie wskazywał, że jest 5.38. Mam na 6.00 do pracy, a dojście do kawiarni zajmuje mi około dziesięć minut. Uff! Zdążę. Szybko pomalowałam rzęsy tanim tuszem, narzuciłam na ramiona kurtkę i wyszłam, zamykając drzwi na klucz.

-----------------------------------------------

Uff! Skończyłam :D Jestem happy ^-^ No, mistrzostwo świata to to nie jest, ale myślę, że da się przeczytać :) Druga część - o Lodo, jeszcze w tym tygodniu :* Jakiś fragment już napisałam, ale mam dużo nauki i trochę mi zajmie dokończenie go i sklejenie jakoś do kupy :D 

JEŚLI KTOŚ TO PRZECZYTAŁ TO PROSZĘ O KOMENTARZ :) 
Nawet kropka może być ♥
Kocham <333333333
Ana ;*

środa, 4 czerwca 2014

Prolog ;)

Zawsze jest odpowiedni czas, by zmienić coś w swoim życiu...


                                    Drobna brunetka o jaskrawych oczach wolnym krokiem przemierzała ciemną, spokojną ulicę. Uśmiechała się pod nosem. W mroku nocy nikt nie był w stanie jej zobaczyć.
Wreszcie mogła odetchnąć z ulgą. Zdecydowanym gestem zdjęła kaptur i rozsunęła bluzę. Nagle zrobiło jej się przeraźliwie gorąco. W Hiszpanii o tej porze było chłodno, ale mimo to okropnie parno. Nastolatka czuła się wolna. Była już daleko od domu. Przemierzała bezdroża już od kilu godzin, szukając ukojenia w radosnym cykaniu świerszczy i pohukiwaniu sów. Od kiedy pamiętała, uwielbiała przyrodę. Od dziecka ciekawiło ją wszystko, co było dookoła. Jako kilkuletnia dziewczynka zwiedziła okolicę swojego domu bardzo dokładnie. Wiedziała, gdzie rosną jagody, gdzie jaskółki założyły gniazda. W przeciwności do innych dzieci kochała pająki. Potrafiła rozróżnić poszczególne gatunki, nie bała się dotknąć takiego stworzenia. Taki sentyment do natury wpoił w nią ojciec. Był leśniczym, gdy jeszcze mieszkali na wsi. Później przeprowadzili się do Madrytu, ponieważ tam dostała pracę obecna narzeczona jej taty. Po pewnym czasie pobrali się. Teresa była miła. Aż do czasu.... Kilka lat później ojciec dziewczyny miał wypadek i niestety zginął. Macocha stała się wtedy wobec 13-latki wredna. Biła ją, kazała jej codziennie sprzątać dom, gotować obiady. Na jej drobne pomyłki reagowała ostrym krzykiem. Wrażliwa dziewczyna zawsze po takim traktowaniu płakała i przez długi czas nie mogła się pozbierać. W końcu postanowiła uciec.

                                    Spacerowała chwiejnym krokiem wzdłuż chodnika zastanawiając się, skąd weźmie pieniądze na dalsze życie. Wiedziała, że się nie podda. Chciała za wszelką cenę wrócić do domu, do Argentyny. Przez tak wiele lat tęskniła za pochmurnym Buenos Aires. Teraz, gdy była już zaledwie parę kilometrów od lotniska, nic nie mogło jej zatrzymać...

Niezależnie od tego, jakbyś się starał, ze śmiercią nic nie wynegocjujesz....


                                    Leżała zgięta wpół na chodniku. Chłodny wiatr raz za razem smagał jej nagie kostki. Po zaczerwienionych policzkach spływały łzy. Na jej dłoniach, w miejscach w które wciskała długie paznokcie pokazywały się już strużki krwi. Bez przerwy jej ciałem wstrząsały dreszcze. Nieustannie walczyła ze sobą, próbując się podnieść, jednak bezskutecznie. Nocą, na opuszczonej ulicy Rzymu nie było nikogo, kto zwróciłby uwagę na zwiniętą w kłębek nastolatkę trzęsącą się z zimna. Szatynka drżąca ręką przetarła oczy, pozostawiając krwawą smugę na twarzy. Starała się jak mogła, by nie zamykać oczu. Niestety, ciągły płacz jej to uniemożliwiał. Każde mrugnięcie cofało ją kilka godzin wstecz i ukazywało powtórnie najgorszą chwilę jej życia. Widziała jedną i tą sama białą salę, długa, czerwoną kreskę na nowoczesnym monitorze i ludzi w fartuchach ustawionych dookoła równie białego łóżka, usiłujących uratować życie jej ukochanego. Kiedy zobaczyła, jak jakaś lekarka patrzy na zegarek, zapisując coś w notatniku, a reszta odsuwa się zrezygnowana – już wiedziała. Jej głośny pisk rozniósł się echem po całym szpitalu. Wpadła w szał. Nic nie pomagały ręce jej przyjaciół i pielęgniarek próbujących ją uspokoić. Wyrywała się, bijąc powietrze na oślep. Uciekła korytarzem prosto do wyjścia. Była szybka. Zanim ktokolwiek zaczął ją gonić, nie było jej już w budynku. Nie patrząc dokąd biegnie, oddaliła się od przyjaciół i miejsca, w którym kostucha zabrała jej wszystko, co kochała. Gdy już nie miała sił, by dalej biec, po prostu upadła na chodnik.
                                    Wiedziała, że już nikt jej nie zastąpi Marco i że nie nigdy już nie zazna szczęścia. Chciała umrzeć. Odejść z tego świata szybko, by jeszcze dogonić chłopaka gdzieś w nieznanym. By jeszcze raz znaleźć się w jego objęciach i zasmakować jego ust. Nie chciała żyć dalej na świecie, na którym nie ma jej narzeczonego. Jednak było coś, co zatrzymywało ją na Ziemi. Świadomość, że w jej delikatnym ciele nadal rozwijała się cząstka Marco...

Z miłością jak z wiatrem – przychodzi samo, kiedy wcale tego nie chcemy...


                                    Siedziała sama w domu pogrążona w swoich myślach. Gitara w jej dłoniach, jakby sama wydawała pojedyńcze dźwięki. Nie myślała o tym co gra, a jednak grała. To ją nieco uspokajało. Zawsze, gdy była smutna lub rozdrażniona brała do ręki swoją starą, podniszczoną gitarę. Nie dało się ukryć, że płakała. Zaczerwienione oczy pokazywały jak bardzo cierpi. Starała się nie mrugać, bo gdy choć na chwilę zamknęła oczy ukazywał jej się widok dwójki zakochanych obcałowujących się pod drzewem w parku. Ten obraz okropnie ją ranił. Tak, jej wrażliwe, piętnastoletnie serduszko zapałało miłością do kogoś, kto miał już swoją miłość. Jednak to nie było dla zagubionej nastolatki najgorsze. Najbardziej bolało ją to, że laską, która odbierała jej ukochanego była dziewczyna, która nadal uważała się za jej najlepszą przyjaciółkę... Szesnastolatka ciągle wydzwaniała do zranionej koleżanki. Była typem imprezowiczki, która zmieniała ukochanych jak rękawiczki. Jednak teraz naprawdę pokochała obiekt westchnień przyjaciółki. Chciała pochwalić się jej tym. Jednak nie mogła nawet przypuszczać, że dziewczyna już o wszystkim wiedziała...

----------------------------------------
Witam, witam <3 Od razu mówię, że ostatni fragment naciągany, bo pisany w przerwie od nauki i wyszedł tragicznie :/ Wybaczcie skarby :( Co by tu jeszcze... A! Wiem, wiem, że powinnam zmienić imię Marco a Xabiani, ale mi się ono zwyczajnie nie podoba i nie będę go mieszać do opowiadania :)
N moim blogu z one-partami czwarta cześć pojawi się na stówę w ten weekend :)
Co do rozdziału pierwszego tutaj... Może w poniedziałek albo we wtorek ♥

Dedykuję Natalce (mojej Bff), bo jest rabnięta :) 

C.Z.Y   M.O.G.Ł.A.B.Y.M   P.R.O.S.I.Ć   O   K.O.M.E.N.T.A.R.Z.E?
Dziękuję <3 Kocham was ;)
An ;* (Dawniej YoEspanolamor)




wtorek, 3 czerwca 2014

Hej :) Taa... Założyłam bloga, ale wątpię, by ktoś na niego zerkał z dwóch powodów:
1. Nie mam talentu do pisania.
2. Nie jest on o miłości, całowaniu, seksie itp., tylko o przyjaźni.

Mam nadzieję, że ktoś się skusi, żeby jednak poczytać.
• D-l-a   z-a-i-n-t-e-r-e-s-o-w-a-n-y-c-h •
Tym razem nie będzie tu one-partów xD Będzie za to historia o trzech, kompletnie różnych nastolatkach, które zwiały z domu i o tym, jak nawiązuje się między nimi przyjaźń ♥ Taki oryginalny pomysł xD
Prolog zaczęłam pisać :) Dodam w czwartek lub w piątek :D
Opublikowałam już najważniejsze informacje o głównych bohaterkach, można sb poczytać :*
http://la-amistad-es-como-el-cancion.blogspot.com/p/bohaterowie.html

An ;*